środa, 20 lipca 2016

#1 Transakcja Express

Rozdział 1

Najgorsze jest to, że kiedy myślimy, że coś przeminęło, coś zaczyna się od początku. Odradza się. Odradza się silniejsze i intensywniejsze. Dlaczego tylko rodząc się, jednocześnie godzimy się na naszą śmierć? A co wtedy kiedy nie chcemy się rodzić? Co wtedy kiedy nie chcemy wchodzić w ten brudny układ napisany przez samego Boga? Umieramy przed narodzinami?


Swoim pustym spojrzeniem obdarzyłam stare drzewo przysłaniające mi całą widoczność na pobliski lasek. Nie mogłam przestać ostatnimi dniami wybić ze swojej głowy dziwne refleksje na temat przemijalności. Mogłam siedzieć dniami i nocami i rozmyślać nad tym czego w zasadzie nie rozumiem i czego nie jest dane mi zasmakować.


- Panno Rose Clark. - Z mojej kosmicznej podróży donikąd wybudził mnie męski głos. Cholera. Powinnam bardziej uważać.


- Tak? - Uśmiechnęłam się blado nie spuszczając wzroku tym razem z dziko żółtej ściany. Założę się, że ci malarze byli pod wpływem procentów decydując się na taki kolor.


- To ja zadałem Ci pytanie. -Podkreślił oschle. -  Jako Twój wykładowca zauważyłem iż Twoje zainteresowanie jakimś drzewem i oknem  w porównaniu do zainteresowania sztuką jest nieproporcjonalnie większe od kierunku, którego PRZYPOMINAM studiujesz. Pamiętasz o tym? - Profesor Mark Harley oparł się dłońmi o kant swojego biurka, które wyglądało jak czyste pobojowisko, które wcześniej zmierzyło się z tajfunem, tornadem, burzą, tsunami i wojną. Kartki, podręczniki, porozrzucane długopisy bez wkładów, mazaki, kredki, wszystko. Gdyby jednak zwrócić mu uwagę, ten zaraz odparłby, że to artystyczny nieład o "głębszym sensie". Mam dość. Artystyczne gówno.


- Cóż... - Zastanawiałam się nad milszą wersją mojej odpowiedzi, z której ostatecznie szybko zrezygnowałam. Pieprzyć konsekwencje. - Słuszna uwaga Panie Harley. Powiedzmy, że próbuje odszukać w tym zwykłym zielonym badylu duszę, które podobno ma Pana wybujałe stanowisko pracy. Jednakże chyba zaczynam wszystko rozumieć. Otóż ten drewniany kij na którym rosną zielone frędzle ma w sobie więcej harmonii i elegancji niż to coś zwane biurkiem. Oczywiście biorąc pod uwagę moje znikome zainteresowanie kierunkiem, na którym jestem, o czym mi pan na szczęście przypomniał, nie za bardzo jestem przekonana czy wystarczająco dosadnie to ujęłam. - Zadrwiłam nie ukrywając przy tym cichego chichotu.


W moim głosie często można dostrzec głośny sarkazm, za który często uważa się mnie za niemiłą i cyniczną. To był jednak błąd. W normalnych okolicznościach zachowałabym skruchę. W chwili kiedy czuję na sobie atak, naprawdę nie ma zmiłuj. Po auli rozbrzmiał się śmiech studentów. 2 do 1-ego  Mark.


- Proszę się uspokoić! - Uniósł swój głos do wszystkich mrożąc mnie jednocześnie wzrokiem. Uśmiechnęłam się zwycięsko.


- To było zajebiste! - Dobiegł mnie zza pleców rozbawiony głos jednej studentki.


Spojrzałam raz jeszcze w moje źródło tajemniczych rozmyśleń.

- Hmm... - Wyszeptałam do siebie pogrążając się znów w myślach.


============================================


-Anastazja! - Krzyknęłam do swojej najlepszej  przyjaciółki, która była na kierunku zajmującym się grafiką. Kolejne gówno.


Swoje studia wybrałam tylko ze względu na rodzinną firmę. Rodzice od pokoleń zajmowali się sztuką. Do ich zadań należało tworzenie event'ów malarskich jak i nie tylko, wystaw, gal i innych tego typu imprez. Zasięg ludzi przybywających na nie był zniewalająco ogromny. To nie byli zwykli zjadacze pszennego chleba. Ani biedni, ani o dziwo przeciętni. To byli bogacze. Kolekcjonerzy, "smakosze" światowej sztuki. Nie brakowało także znanych na całym świecie fotografów i innych znanych osobistości. Mimo to nigdy mnie do tego nie ciągnęło. Od lat marzyło mi się studiować lingwistykę. Jednakże w pewnym momencie swojego życia zaczęłam się interesować tym co robią rodzice. Trwało to jednak bardzo krótko. Przelotny epizod. Gdyby po dziś dzień zadano mi pytanie ile obrazów namalował chociażby sam Da Vinci bądź Picasso parsnęłabym ze śmiechu jak koń! Co ja tu do cholery robię? Jak ja się tutaj dostałam?!


- Rosie!!! Jak leci? - Uścisnęła mnie szarooka niewiasta o długich kruczoczarnych włosach i idealnej figurze. Będąc jeszcze  młodą nastolatką chciałam być dokładnie jak ona. Dziewczyna piękna, z pasją. Zarazem intrygująca, towarzyska i szczera. Łamaczka męskich serc.


Nasze matki zaprzyjaźniły się już na porodówce twierdząc, że czują się jakby były siostrami. Czyste szaleństwo! Odkąd pamiętam ich spotkania trwały po kilka godzin. Gdyby nie obowiązki możliwe, że aż po kilkadziesiąt. Dzisiaj ich kontakt jest równie silny co kiedyś.


-  Masz czas w piątek? - Rzuciłam mając nadzieję, że wreszcie odejdzie od tych przeklętych programów komputerowych wyglądających jak Paint dla Einsteina.


- Sugerujesz imprezę? - Zaśmiała się obejmując mnie teatralnie za ręce. Uwielbiałam jej stosunek do życia. Prawdziwa hedonistka chcąca pobierać szczęście garściami tam gdzie tylko ono występuje.


- Nie. To impreza sugeruje ten piątek. - Wybuchnęłyśmy niepohamowanym śmiechem. Czy my kiedykolwiek dorośniemy?


- W takim razie 19 u mnie! Kocham! - Odwróciła się przesyłając mi przelotny pocałunek w powietrzu zaraz po tym kiedy po uniwersytecie rozbrzmiał się dzwonek. Z pozoru małe to to takie, a jednak potrafiące uprzykrzyć życie kiedy to zaraz ma się kartkówkę z matematyki... bądź papieroska w ręku w damskiej toalecie. Uśmiechnęłam się do siebie na tę myśl. Ach te cudowne czasy.


Studenci w ciągu kilku sekund ulotnili się do swoich sal. Ja aktualnie powinnam rozpocząć wykład z kultury Romantycznej, z którego mam sesję za kilka tygodni, ale kto by się tym przejmował?!

Kierowałam się zawadiackim krokiem mówiącym "to dla mnie bułka z masłem i tak to zdam" w stronę szatni.


- Dzień dobry - Uśmiechnęłam się ciepło podając metalową przywieszkę z numerkiem gdzie znajduje się moja oldschool'owa kurtka moro.


Chodziłam po mieście niby kierując się w stronę domu, a jednak celowo zakręcając w nieznane mi bliżej uliczki i zakamarki rodem z Ulicznych Psów. Mając słuchawki w uszach i do tego całkowicie wywalone na egzystencje otaczających mnie ludzi nie dostrzegłam, że czarne Audi R8 podąża za mną krok w krok. Całkiem możliwe, że zignorowałabym to dalej gdyby nie fakt, że czułam się bacznie obserwowana. Stanęłam. Auto zwolniło.


- A niech to! - Wyszeptałam do siebie ściszając muzykę w telefonie.


Odwracając się napięcie spojrzałam się na kierowcę samochodu, którego i tak nie dostrzegłam przez ciemne i wypucowane językiem Grizli szyby. W przeciągu kilku sekund starałam się obliczyć prawdopodobieństwo, że mojemu życiu nic nie zagraża. Dusząc w sobie swoją irytacje i pogardę przesłałam kierowcy pocałunek w powietrzu szybko chowając 4 palce uzyskując tym znak FUCK YOU dodatkowo spoglądając wzrokiem "nie zbliżaj się koleś, bo to może być twój ostatni kontakt z kobietą, później zostanie ci uraz!".